Oficjalnie TTIP, czyli Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne to umowa w sprawie inwestycji i handlu pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, której celem jest ustanowienie strefy wolnego handlu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską. Brzmi pięknie? Oczywiście, szczególnie, że zakłada zniesienie ceł w handlu między USA i UE i powstanie rynku obejmjącego trzecią część światowych obrotów hadlowych o wartości 2 bln euro dystansując rosnące w siłę rynki azjatyckie. Ale z umowy, która wciąż jest w tracie negocjacji, wynikają ustalenia, które niepokoją tysiące przedsiębiorców z całej UE. Umowa zakłada bowiem, że do obu rynków będą miały dostęp przedsiębiorstwa z przeciwległego kontynentu. Chodzi nie tylko o tradycyjne rynki handl i usług, ale również zamówienia publiczne, inwestycje, usługi, tekstylia, energetykę, regulacje sanitarne i fitosanitarne oraz e-gospodarkę.
Fajny pomysł, ale…
Rozmowy kolejnej rundy negocjacyjnej, które się dzisiaj zaczynają są negocjowane przez Komisję Europejską (Parlament Europejski ma je zaakceptować). Komisja Handlu Międzynarodowego (INTA) w europarlamencie opracowuje obecnie zalecenia dla KE dotyczące negocjacji. Większość komisji PE przesłała do INTA swoje opinie i uwagi. M.in. Komisja Spraw Zagranicznych (AFET) przypomina, że USA nie zniosły obowiązku wizowego w stosunku do pięciu państw UE, wśród których jest Polska. Komisja Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) w sprawie wiz idzie dalej i postuluje ‘zwiększenie, w ramach negocjacji, presji politycznej na USA, aby zagwarantować pełną wzajemność w sprawach wiz i równe traktowanie wszystkich obywateli państw członkowskich UE, bez dyskryminacji w zakresie wjazdu do USA’.
I choć komisje podkreślają korzyści z TTIP dla małego i średniego biznesu (SOHO) w krajach UE – ‘Zniesienie ceł, uproszczenie procedur celnych i konwergencja standardów produktów znacząco ułatwi uczestnictwo SOHO w handlu transatlantyckim’ – uważają członkowie Komisji Spraw Gospodarczych i Monetarnych (ECON) – są również dość duże ryzyka. I tak Komisja ds. Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) wskazuje na różnice między USA a UE w cenach energii, dostępie do surowców czy poziomie emisji CO2 na mieszkańca. Z tego względu sugeruje, by układ wprowadził okres przejściowy, w którym obecne cła byłyby utrzymane. Ma to chronić unijne sektory energochłonne, takie jak chemia czy przemysł surowcowy i stalowy. Komisja ITRE sygnalizuje także ryzyko masowego przenoszenia się przemysłu przetwórczego poza UE, co skutkowałoby utratą miejsc pracy. Kluczowe dla firm z EU ma być otwarcie rynku zamówień publicznych w USA da firm z Europy. ECON przytacza dane, z których wynika, że 85 proc. przetargów w UE jest otwartych dla amerykańskich dostawców, podczas gdy unijne firmy mogą startować tylko w 32 proc. przetargów w USA.
Niebezpieczeństwo to również bardziej niż drastyczne obniżenie standardów w zakresie ochrony konsumentów, zdrowia, praw pracowniczych czy środowiska”. W ocenie komisji EMPL Komisja Europejska powinna odrzucić porozumienie, które mogłoby stanowić zagrożenie dla standardów pracy w Unii Europejskiej i prowadzić do ‘dumpingu socjalnego’. W dokumentach PE pojawiają się również postulaty wyłączenia niektórych sektorów z negocjacji. Chodzi m.in. o regulacje dotyczące chemikaliów i pestycydów, bezpieczeństwa żywności, w tym przepisy dotyczące żywności modyfikowanej genetycznie.
Jest jeszcze jeden problem – w obecnym kształcie mowy (będącej wciż na etapie negocjacji) gwarancje rozstrzygania przyszłych sporów między partnerami z USA i EU mogą się odbywać z pominięciem prawa krajowego. A to oznacza, że mechanizm rozstrzygania tych sporów nie będzie ani transparentny, ani nie będzie podegał kontroli demokratycznej. Co więcej – obecna regulacja może zagrozić prawu państw członkowskich do regulowania, stanowienia praw i egzekucji przepisów w sferze zatrudnienia i polityki społecznej.
Koń trojański amerykański
Hurraoptymistyczne podejście Komisji Europejskiej do umowy z USA niepokoi niemal wszystkich europejskich przedsiębiorców. Tylko w Niemczech odbyło się w weekend 230 demostracji przeciwko TTIP. Łącznie w UE protestowało ok miliona osób.
– Obywatele i pracownicy nie mają żadnej korzyści z tego rodzaju porozumień. Przeciwnie, stanowią one jedynie zielone światło dla liberalizacji i komercjalizacji całych sektorów – ostrzega na wiecu protestacyjnym przed siedzibą Komisji Europejskiej w Brukseli z udziałem 2 tys. osób Sebastien Franco, jeden z organizatorów protestów. – Stany Zjednoczone i UE chcą stworzyć wielką strefę wolnego handlu niepoddaną demokratycznej kontroli. Tym bardziej, że USA już pokazały po co im tego typu umowy.
Przykład? Układ NAFTA zawarty między USA, Kanadą i Meksykiem, który przyniósł katastrofalne skutki dla gospodarki meksykańskiej, ponieważ subsydiowane produkty rolne ze Stanów Zjednoczonych spowodowały upadek setek tysięcy meksykańskich gospodarstw rolnych. 2 miliony osób w rolnictwie straciło źródło utrzymania, a bezrobotni rolnicy zmuszeni byli do masowej nielegalnej emigracji do USA. To również problem przewidzianego przez TTIP arbitrażu inwestycyjnego, który pozwalałby korporacjom zaskarżać rządy i państwa.
‘Mówimy nie koniowi trojańskiemu’ – takie transparenty pojawiły się w większości przemysłowych ośrodków Europy. Kolejne: ‘Nie – specjalnym uprawnieniom dla korporacji’, ‘Mieszkańcy planety są ważniejsi niż kapitał’, ‘Nasze prawa są w niebezpieczeństwie’.
W całej EU przeciwnicy TTIP zebrali 1,7 miliona pdopisów pod protestem przeciwko umowie.
Źródło: 3obieg.pl